Polcon 2009
Tegoroczna edycja wędrującego po całej Polsce Polconu zawitała do Łodzi, miasta, którego fantastycznym obliczem rządzi Stowarzyszenie Miłośników ERpegów i Fantastyki. To właśnie ten klub był głównym organizatorem najważniejszej polskiej imprezy fantastycznej. Konwent zapowiadał się naprawdę znakomicie – świetna lokalizacja w postaci gmachu Politechniki Łódzkiej, odpowiadająca poziomem standardom wyznaczonym przez Polcony w 2007 i 2008 roku, i ekipa doświadczona w robieniu konwentów, zasilona przez ochotników z całej Polski. Wyglądało na to, że łódzki Polcon podoła pokładanym oczekiwaniom i nie będzie odstawał poziomem od swoich poprzedników. Jak to wyglądało w praktyce?
Pierwsze wrażenie po przybyciu na zlokalizowany w pobliżu centrum Łodzi konwent było jak najbardziej pozytywne. Budynki Politechniki i Miejskiego Ośrodku Sportu i Rekreacji były duże i przestronne, a LODEX, w którym odbywała się część programowa, spełniał standardy nowoczesnego centrum konferencyjnego. Akademiki, były dosłownie po drugiej stronie ulicy, a jako że okolica w roku akademickim jest opanowana przez studentów, dookoła roiło się od tanich barów orientalnych, studenckich pizzerii, sklepów spożywczych etc. W akademikach mieściły się dwa współpracujące z konwentem lokale – pub Cotton i jeden z najstarszych w Polsce klubów studenckich Futurysta. Obrazu świetnej lokalizacji dopełniał znajdujący się pomiędzy konwentowymi budynkami park, którego obecność później okazała się zbawienna dla nocnego życia konwentowego. Wzorem zielonogórskiego Polconu łódzcy organizatorzy zadbali o rozstawienie przed budynkiem "programowym" namiotów i zorganizowanie stoiska z grillem i piwem w rozsądnych cenach dla pragnących integracji gości konwentu. Jednak już pierwszego dnia stało się jasne, że można zapomnieć o powtórce sprzed roku – ok. godziny 23 ochrona wypraszała konwentowiczów z terenu Politechniki, który wg przepisów powinien być zamykany na noc. Wszyscy opuszczali więc całkiem ładny skwerek przed budynkiem LODEXu i przenosili się do parku lub akademików, gdzie nocne życie trwało dalej.
Z początku trudno było dostać się na teren konwentu, ponieważ przez zamieszanie z akredytacją i złą organizacją "bramek" utworzyła się wcale długa kolejka. Na szczęście problem został w miarę szybko rozwiązany, więc bez większych poślizgów rozpoczął się program, który był zdecydowanie najmocniejszą stroną tegorocznej edycji. Po raz pierwszy polski konwent gościł erpegową gwiazdę formatu Johna Wicka, autora wielu popularnych w Polsce gier i almanachów, którego charyzma czarowała na trzech kilkugodzinnych spotkaniach autorskich nawet tych, którzy nie zgadzają się z jego poglądami na gry. Poza tym, autor Legendy 5 Kręgów i 7th Sea prowadził sesje bez przerwy każdemu, kto zgłosił się do niego w sile co najmniej czterech osób. Oprócz tego Polcon gościł komiksowego scenarzystę, Mike'a Careya, oraz dwójkę star-warsowych aktorów. Sam program był złożony równie dobrze, co dobór gości konwentowych. Na nowocześnie urządzonych salach wykładowych prawie zawsze zasiadały tłumy, sprzęt był sprawnie obsługiwany przez specjalnie wyszkolonych gżdaczy. Poszczególne punkty programu były dobrze przygotowane, nie przypominam sobie żadnych poważniejszych opóźnień, którym organizatorzy mogliby zapobiec, więc śmiało można pogratulować organizacji tej części konwentowych atrakcji. Podobnie rzecz miała się ze sklepem konwentowym, w którym zwycięzcy konkursów oraz osoby prowadzące na konwencie sesje RPG mogły wymieniać zdobyte polcoiny na nagrody, które kusiły wysokim i równym przez cały czas trwania konwentu poziomem.
Równie sprawnie zorganizowano jeden z największych Games Room'ów, jakie dotąd dane mi było oglądać na konwentach, blok gier bitewnych, LARPy i targi, odbywające się w budynku hali głównej MOSiRu. Planszówkowa część konwentu miała miejsce w na przestronnej sali, w której zawsze znajdowało się parędziesiąt osób, nie licząc obsługi składającej się z zaprawionych w boju planszówko-gżdaczy. Niewątpliwym sukcesem części bitewniakowej był fakt, że na Polconie odbywał się największy w Europie turniej Warhammera Fantasy Battle. Wystawcy na targach narzekali na fakt, że jedynie konwentowicze mieli wstęp do głównej hali, przez co ruch i utarg był mniejszy, ale to w sumie jedyny zarzut, jaki kierowali do organizatorów. Organizacja sekcji LARPowej stała na odrobinę niższym poziomie, prowadzącym nie dostarczano zamówionego sprzętu, krzeseł.
Niestety, zarzutów co do organizacji na innych polach było o wiele więcej. Pierwszym, co rzucało się w oczy, to sami orgowie, wśród których panowała nerwowa atmosfera i którzy nie kryli się ze swoim narzekaniem na błędy, które w fazie przedkonwentowej popełniali ich koledzy. Wystarczy wspomnieć koszulki z napisem "Jestem orgiem, nie mogę ci pomóc", które stanowiły ujście frustracji organizatorów spoza Łodzi, zaproszonych do pomocy przy różnorodnych blokach, którzy w rezultacie różnych wydarzeń musieli zajmować się składaniem informatora, opieką nad gośćmi honorowymi czy kontaktami ze sponsorami. Całkiem możliwe, że to tylko dzięki nim te zgrzyty nie były odczuwalne podczas trwania samego konwentu. Można było zauważyć także inne potknięcia – jak chociażby to, że zapisy na sesje RPG początkowo odbywały się na ostatnim piętrze LODEX-u, a same sesje – w głębi hali MOSiRu, co zmuszało graczy i Mistrzów Gry do kilkunastuminutowych pielgrzymek w te i wewte. Trzeba jednak oddać, że później stanowisko to przeniesiono bliżej sal do sesji, koło Games Roomu. Bez komentarza pozostawię fakt, że osoba odpowiedzialna za sesje kazała wynieść z sal, w których odbywały się sesje, wygodne fotele, zastępując je twardymi krzesełkami i argumentując to troską o nie zasypianie graczy na sesjach. Kiedy jeden z Mistrzów Gry próbował znaleźć osobę odpowiedzialną za rozdawanie waluty konwentowej, która należała mu się z racji poprowadzonej sesji, i poprosił jednego z orgów, żeby ten zadzwonił do niej, usłyszał, że może zrobić to sam, "bo to przecież jego polcoiny". Podczas rozdawania Zajdli na komputerze używanym do prezentacji nazwisk zwycięzców zabrakło polskich znaków, więc można było zobaczyć brzydkie "krzaczki" zamiast polskich liter. Podobnych zgrzytów było więcej, ale pozwolę sobie wspomnieć o tylko jednym. Mianowicie, w jedynym "incydencie" z udziałem miejscowego folkloru blokowego i karetki pogotowia, którą trzeba było później wezwać, brali udział ludzie "zatrudnieni" jako ochrona konwentu, którzy byli wtedy co prawda po dyżurze, ale ciągle nosili koszulki i identyfikatory ochrony. Gdyby nie interwencja konwentowiczów wychodzących akurat z klubu, mogłoby być jeszcze gorzej, gdyż na moment przed przybyciem pogotowia część ochroniarzy chciała pomścić pobitego kolegę, wybiegając z akademików z teleskopowymi pałkami i rozpoczynając poszukiwania zaczepionych wcześniej przez "naszego" ochroniarza miejscowych. Może się nie znam, ale nie sądzę, aby takie były procedury postępowania przy ochranianiu imprezy masowej. Mimo wszystko, nie sposób zapomnieć o tych orgach, którzy dzielnie zwalczali wszelkie przeciwności losu stojące przed konwentowiczami. Nie chcę tutaj przytaczać przykładów czy personaliów, żeby przypadkiem kogoś nie pominąć, więc wystarczy jak powiem, że ogólny poziom profesjonalizmu organizatorów był przeciętny, gdyż Ci "nieliczni" naprawiali wpadki "licznych". Jednakże, przeciętność to trochę za mało jak na Polcon.
Zbliżając się do podsumowania, łódzki Polcon nie spełnił wszystkich pokładanych w nim nadziei. Wiele obietnic składanych na forach fandomu podczas minionych edycji Polconu nie zostało spełnionych w ogóle lub nie w pełni. Jakość konwentu była zaledwie poprawna, a nie do tego uczestnicy zostali przyzwyczajeni w poprzednich latach. Wygląda na to, że doświadczenie łódzkiej ekipy zdobyte podczas organizowania U-Botów było niewystarczające i jeszcze trochę brakuje jej do poziomu "pierwszej ligi". Pozostaje mieć nadzieję, że starzy wyjadacze nauczą się jeszcze, a świeża krew, której podobno w Łodzi gwałtownie przybywa w środowisku fandomowym, tchnie w to środowisko nowe życie i za parę lat, kiedy Polcon wróci do miasta włókniarzy, będzie odpowiadał wszelkim standardom.
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę
Pierwsze wrażenie po przybyciu na zlokalizowany w pobliżu centrum Łodzi konwent było jak najbardziej pozytywne. Budynki Politechniki i Miejskiego Ośrodku Sportu i Rekreacji były duże i przestronne, a LODEX, w którym odbywała się część programowa, spełniał standardy nowoczesnego centrum konferencyjnego. Akademiki, były dosłownie po drugiej stronie ulicy, a jako że okolica w roku akademickim jest opanowana przez studentów, dookoła roiło się od tanich barów orientalnych, studenckich pizzerii, sklepów spożywczych etc. W akademikach mieściły się dwa współpracujące z konwentem lokale – pub Cotton i jeden z najstarszych w Polsce klubów studenckich Futurysta. Obrazu świetnej lokalizacji dopełniał znajdujący się pomiędzy konwentowymi budynkami park, którego obecność później okazała się zbawienna dla nocnego życia konwentowego. Wzorem zielonogórskiego Polconu łódzcy organizatorzy zadbali o rozstawienie przed budynkiem "programowym" namiotów i zorganizowanie stoiska z grillem i piwem w rozsądnych cenach dla pragnących integracji gości konwentu. Jednak już pierwszego dnia stało się jasne, że można zapomnieć o powtórce sprzed roku – ok. godziny 23 ochrona wypraszała konwentowiczów z terenu Politechniki, który wg przepisów powinien być zamykany na noc. Wszyscy opuszczali więc całkiem ładny skwerek przed budynkiem LODEXu i przenosili się do parku lub akademików, gdzie nocne życie trwało dalej.
Z początku trudno było dostać się na teren konwentu, ponieważ przez zamieszanie z akredytacją i złą organizacją "bramek" utworzyła się wcale długa kolejka. Na szczęście problem został w miarę szybko rozwiązany, więc bez większych poślizgów rozpoczął się program, który był zdecydowanie najmocniejszą stroną tegorocznej edycji. Po raz pierwszy polski konwent gościł erpegową gwiazdę formatu Johna Wicka, autora wielu popularnych w Polsce gier i almanachów, którego charyzma czarowała na trzech kilkugodzinnych spotkaniach autorskich nawet tych, którzy nie zgadzają się z jego poglądami na gry. Poza tym, autor Legendy 5 Kręgów i 7th Sea prowadził sesje bez przerwy każdemu, kto zgłosił się do niego w sile co najmniej czterech osób. Oprócz tego Polcon gościł komiksowego scenarzystę, Mike'a Careya, oraz dwójkę star-warsowych aktorów. Sam program był złożony równie dobrze, co dobór gości konwentowych. Na nowocześnie urządzonych salach wykładowych prawie zawsze zasiadały tłumy, sprzęt był sprawnie obsługiwany przez specjalnie wyszkolonych gżdaczy. Poszczególne punkty programu były dobrze przygotowane, nie przypominam sobie żadnych poważniejszych opóźnień, którym organizatorzy mogliby zapobiec, więc śmiało można pogratulować organizacji tej części konwentowych atrakcji. Podobnie rzecz miała się ze sklepem konwentowym, w którym zwycięzcy konkursów oraz osoby prowadzące na konwencie sesje RPG mogły wymieniać zdobyte polcoiny na nagrody, które kusiły wysokim i równym przez cały czas trwania konwentu poziomem.
Równie sprawnie zorganizowano jeden z największych Games Room'ów, jakie dotąd dane mi było oglądać na konwentach, blok gier bitewnych, LARPy i targi, odbywające się w budynku hali głównej MOSiRu. Planszówkowa część konwentu miała miejsce w na przestronnej sali, w której zawsze znajdowało się parędziesiąt osób, nie licząc obsługi składającej się z zaprawionych w boju planszówko-gżdaczy. Niewątpliwym sukcesem części bitewniakowej był fakt, że na Polconie odbywał się największy w Europie turniej Warhammera Fantasy Battle. Wystawcy na targach narzekali na fakt, że jedynie konwentowicze mieli wstęp do głównej hali, przez co ruch i utarg był mniejszy, ale to w sumie jedyny zarzut, jaki kierowali do organizatorów. Organizacja sekcji LARPowej stała na odrobinę niższym poziomie, prowadzącym nie dostarczano zamówionego sprzętu, krzeseł.
Niestety, zarzutów co do organizacji na innych polach było o wiele więcej. Pierwszym, co rzucało się w oczy, to sami orgowie, wśród których panowała nerwowa atmosfera i którzy nie kryli się ze swoim narzekaniem na błędy, które w fazie przedkonwentowej popełniali ich koledzy. Wystarczy wspomnieć koszulki z napisem "Jestem orgiem, nie mogę ci pomóc", które stanowiły ujście frustracji organizatorów spoza Łodzi, zaproszonych do pomocy przy różnorodnych blokach, którzy w rezultacie różnych wydarzeń musieli zajmować się składaniem informatora, opieką nad gośćmi honorowymi czy kontaktami ze sponsorami. Całkiem możliwe, że to tylko dzięki nim te zgrzyty nie były odczuwalne podczas trwania samego konwentu. Można było zauważyć także inne potknięcia – jak chociażby to, że zapisy na sesje RPG początkowo odbywały się na ostatnim piętrze LODEX-u, a same sesje – w głębi hali MOSiRu, co zmuszało graczy i Mistrzów Gry do kilkunastuminutowych pielgrzymek w te i wewte. Trzeba jednak oddać, że później stanowisko to przeniesiono bliżej sal do sesji, koło Games Roomu. Bez komentarza pozostawię fakt, że osoba odpowiedzialna za sesje kazała wynieść z sal, w których odbywały się sesje, wygodne fotele, zastępując je twardymi krzesełkami i argumentując to troską o nie zasypianie graczy na sesjach. Kiedy jeden z Mistrzów Gry próbował znaleźć osobę odpowiedzialną za rozdawanie waluty konwentowej, która należała mu się z racji poprowadzonej sesji, i poprosił jednego z orgów, żeby ten zadzwonił do niej, usłyszał, że może zrobić to sam, "bo to przecież jego polcoiny". Podczas rozdawania Zajdli na komputerze używanym do prezentacji nazwisk zwycięzców zabrakło polskich znaków, więc można było zobaczyć brzydkie "krzaczki" zamiast polskich liter. Podobnych zgrzytów było więcej, ale pozwolę sobie wspomnieć o tylko jednym. Mianowicie, w jedynym "incydencie" z udziałem miejscowego folkloru blokowego i karetki pogotowia, którą trzeba było później wezwać, brali udział ludzie "zatrudnieni" jako ochrona konwentu, którzy byli wtedy co prawda po dyżurze, ale ciągle nosili koszulki i identyfikatory ochrony. Gdyby nie interwencja konwentowiczów wychodzących akurat z klubu, mogłoby być jeszcze gorzej, gdyż na moment przed przybyciem pogotowia część ochroniarzy chciała pomścić pobitego kolegę, wybiegając z akademików z teleskopowymi pałkami i rozpoczynając poszukiwania zaczepionych wcześniej przez "naszego" ochroniarza miejscowych. Może się nie znam, ale nie sądzę, aby takie były procedury postępowania przy ochranianiu imprezy masowej. Mimo wszystko, nie sposób zapomnieć o tych orgach, którzy dzielnie zwalczali wszelkie przeciwności losu stojące przed konwentowiczami. Nie chcę tutaj przytaczać przykładów czy personaliów, żeby przypadkiem kogoś nie pominąć, więc wystarczy jak powiem, że ogólny poziom profesjonalizmu organizatorów był przeciętny, gdyż Ci "nieliczni" naprawiali wpadki "licznych". Jednakże, przeciętność to trochę za mało jak na Polcon.
Zbliżając się do podsumowania, łódzki Polcon nie spełnił wszystkich pokładanych w nim nadziei. Wiele obietnic składanych na forach fandomu podczas minionych edycji Polconu nie zostało spełnionych w ogóle lub nie w pełni. Jakość konwentu była zaledwie poprawna, a nie do tego uczestnicy zostali przyzwyczajeni w poprzednich latach. Wygląda na to, że doświadczenie łódzkiej ekipy zdobyte podczas organizowania U-Botów było niewystarczające i jeszcze trochę brakuje jej do poziomu "pierwszej ligi". Pozostaje mieć nadzieję, że starzy wyjadacze nauczą się jeszcze, a świeża krew, której podobno w Łodzi gwałtownie przybywa w środowisku fandomowym, tchnie w to środowisko nowe życie i za parę lat, kiedy Polcon wróci do miasta włókniarzy, będzie odpowiadał wszelkim standardom.
Galeria
Tagi:
Polcon 2009